Dziś miałam kompletny mętlik w głowie... spowodowany lekkim rozczarowaniem. Nie było to nic szczególnego, ale jednak trochę mnie dotknęło. W dodatku przygnębiona wracając ze szkoły kupiłam tymbarka, a na kapslu napis: "A może się ulotnimy?" Po prostu od razu poprawił mi się humor :)
W dzisiejszym poście będę mówić o mojej internetowej przyjaźni. Pierwsze skojarzenie? "Osoba poznana w sieci". Ale nie do końca o to mi chodzi. Czytając dalej zrozumiecie.
W wakacje 2014 poznałam nad morzem chłopaka. Od razu przykuł moją uwagę. To chyba kwestia tego, że wyróżniał się swoją urodą (rozczochrane włosy, piękne oczy i te piegi!). Oczywiście JA, zresztą jak zwykle stwierdziłam, że mimo zainteresowania, nigdy do niego nie zagadam. Bałam się, że mnie wyśmieje, powie "spadaj" (lub bardziej wulgarne odzywki) etc. I tak mijał dzień za dniem... Najgłupsze było to, że mieszkał w pokoju naprzeciwko mojego (i moich koleżanek- kolonia). Codziennie go mijałam. I jedyne co się stało z udziałem naszej dwójki było to, że któregoś dnia wychodząc z pokoju (ja i on zawsze wpatrzeni w telefon) "solidnie" się zderzyliśmy. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. No tak. Do czego zmierzam. Przez te kilka dni uważałam, że jest jak każdy "gimbus", ale i tak to nie zmniejszyło mojego zainteresowania. I wtedy nadszedł ten ostatni dzień... Ja mieszkam pod Lublinem, gdy on jest ze śląska. To mnie dobiło. Wiedziałam, że widzę go ostatni raz w życiu i strasznie żałowałam swojego tchórzostwa. Do domu wracałam pełna wrażeń, ale również smutna. Nic o nim nie wiedziałam. Znałam tylko imię (moje ulubione <3). Na drugi dzień, trzymając w ręku pocztówkę z zebranymi imionami próbowałam go znaleźć na różnych serwisach społecznościowych. Na marne. I tu nagle... znalazłam go! Serce biło mi jak szalone. Poczułam niewyobrażalną radość, jak i ulgę. I tu znowu pojawia się problem. Napisać do niego? Zastanawiałam się cały dzień i w końcu zaryzykowałam. Niewinne "hej" zamieniło się w lawinę, nawet kilkugodzinnych rozmów. Poznałam go bliżej. Okazało się, że od dawna nie jest, jak wcześniej wspomniałam "gimbusem". Co prawda nasza znajomość w żaden sposób nie dorównuje tej w realu, ale jest bardzo stabilna. Od lipca minęło kilka miesięcy i mimo upływu tego czasu wciąż utrzymujemy kontakt. Rozmawiamy rzadziej niż na początku, ale to kwestia obowiązków i moich, i jego. Jednak uważam, że jest wspaniałą osobą. Jedną z nielicznych, z którymi tak dobrze się rozumiem. Teraz zbliżają się wakacje 2015, a my jako postanowienie noworoczne (a dokładnie rano w Sylwestra :D) zaplanowaliśmy wyjazd na koncert. Choć do tej pory nie wybraliśmy jakiego i gdzie... Czy mogę uznać go za przyjaciela? Myślę, że mimo iż nie mamy wspólnych wspomnień, on nim naprawdę jest.
Jeżeli chodzi o znajomości całkiem internetowe, to powiem o nich kiedyś w innym poście.
A wy macie kogoś takiego jak ja? Jak wygląda to u Was?
Pozdrawiam
Ładnie piszesz koleżanko, ale proszę powiększ dla mnie trochę czcionkę;) Stary się robię i wzrok nie ten.
OdpowiedzUsuńW internetową przyjaźń oczywiście wierzę, gdyż sama jej doświadczam :)
OdpowiedzUsuńwy-stardoll.blogspot.com
Ja nigdy nie zawierałam Internetowej przyjaźni. Pozdrawiam jusinx.blogspot.com
OdpowiedzUsuńkeidys mialem przyjaciela internetowego okazał się kobietą... dorosłem i teraz się z tego smieje :P
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post :)
OdpowiedzUsuńJestem tutaj pierwszy raz i na pewno pozostanę na dłużej. :)
Obserwuje i zapraszam do siebie :)
http://dominikax.blogspot.com/
Jeju, super! Mam internetową przyjaciółkę, mamy kontakt już ponad 3 lata i jest fajnie ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie. MÓJ BLOG - KLIIK